wtorek, 7 lutego 2012

Good morning, good mooorning!

http://www.youtube.com/watch?v=J0j3-tmQLjg

Coś. Gdzieś. Dzwoni. Dzwoni. DZWONI.
Otwieram jedno oko. Nie jest dobrze, nie chce współpracować. Zmuszam się do otwarcia drugiego, na zachętę. Zezuję na prawą stronę łóżka, mąż stanu śpi twardo. Nie widzę jego twarzy, ale nie słyszę cichych przekleństw artykułowanych pod adresem moich ośmiu budzików - dobra nasza! Przeciągam się, ziewam, zmieniam pozycję. Niee, nie wstaję, jeszcze minuta, lepiej trzy. Za chwilę budzę się z letargu, powtarzam rytuał. W końcu podejmuję szybką, męską decyzję i wstaję. Rzut oka na budzik nr 2, niedowierzanie; rzut oka na budzik nr 1, bez zmian. Ciśnie mi się na usta pewne niecenzuralne słowo, chyba najczęściej używane w naszej pięknej polszczyźnie, po czym krzyczę, by spokojnie śpiący mąż przestał tak irytująco spokojnie spać: ZASPAŁAM, ZNOWU! Jest 6:10 rano, a raczej w nocy. Dlaczego zawsze budzę się konkretnie o tej godzinie, o której powinnam wychodzić z domu? To jakieś fatum. Bieg, łazienka, szczotka, pasta, szybki rzut oka na tą obcą panią w lustrze, przy której zawsze czuję się nieswojo. Dziwna jest, rozczochrana taka, podkrążone oczy, blada cera, istny horror na dzień dobry. Szafa, prędzej, papierosy i już mnie nie ma. Jako, że nie śpimy w Warsie, nie ma co liczyć na śniadanie i kawę, pozostaje ten wyżej wspomniany brzydki nałóg w biegu do autobusu. Uff, zdążyłam. Któregoś dnia taka pobudka przyprawi mnie o zawał serca. Przysypiam, marząc o kawie. To jedyna taka chwila w ciągu dnia, gdy nie mogę się doczekać, kiedy będę w pracy. Dla tej kawy głównie.
Miłego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz