poniedziałek, 3 czerwca 2013

Feelin' the same way

Od jakiegoś czasu, a może od zawsze, nie wiem, jestem wrażliwa na zapachy. Kojarzę ludzi z zapachami, zapachy z konkretnymi ludźmi - i nie mówię tu wyłącznie o perfumach. Chodzi głównie o zapachy... codzienności? Życia? Brzmi banalnie, a niech tam, brnijmy więc w banał. Jedni pachną wiatrem, świeżym praniem, dzieckiem, tytoniem, kawą, snem i pościelą, całkiem przyjemnie. Nie do zniesienia natomiast są dla mnie wszelkiej maści słodycze, wanilie, to koszmar upalnego lata w komunikacji miejskiej. Pominę tu bardziej oczywiste powody nieprzyjemnych doznań węchowych, gdyż mam zbyt wybujałą wyobraźnię, poza tym niedawno zjadłam (nie, Ewa, nie przysyłaj mi naklejek z napisem, jak bardzo byłabyś ze mnie dumna, gdybym nie zjadła tego, co zjadłam o tej porze!).

Zapach albo dodaje, albo ujmuje danej osobie, to oczywiste. Oczywiste jest także to, że większość z nas czymś pachnie, lepiej lub gorzej, czysto subiektywnie oceniając. Dlatego tym bardziej byłam zaskoczona, gdy kiedyś poznałam osobę, która nie pachniała dosłownie niczym. Niczym. Ciężka sprawa dla kogoś takiego jak ja, gdy nie można zidentyfikować człowieka po zapachu, którego faktycznie... brak. Już nigdy więcej nie spotkałam tak bardzo "neutralnej" zapachowo osoby, co ciekawsze, o tak barwnej osobowości. Doprawdy, zaskakujące.