niedziela, 24 lutego 2013

Always look on the bright side of life

Fascynujące popołudnie. Z 12-latkiem. Wróciła wiara w ludzi i w to, co naprawdę istotne.

K. to dziecko (nastolatek!) jak każde inne. Lubi sport, rówieśników i wszystko, co zazwyczaj lubią chłopcy w jego wieku. Nie przepada za szkołą, słucha muzyki hip-hop, jest posiadaczem mp3-ki i fanem xboxa. 
I jest dla mnie idealnym towarzyszem!

W drogerii wykazuje anielską cierpliwość. Na pytanie, czy się nudzi, odpowiada, że nie i żebym sobie spokojnie pooglądała.

W spożywczym nie daje sobie wyrwać ciężkiego koszyka z rąk, pomaga wybrać organiczną, zieloną herbatę, a na moje "Idź, weź sobie coś słodkiego, parę rzeczy, co tam chcesz" przynosi landrynki za 2,29 zł. Nie daje się namówić na więcej choć wiem, że uwielbia słodycze.

W Empiku ginie między półkami. Ginie zupełnie jak ja! Nie, nie w dziale Gry. W dziale Książki, ewentualnie Muzyka. Ja przeglądam płyty. K. natomiast ma w portfelu 70 zł i zamierza je dobrze wydać. Kalkuluje. Decyzja jest ciężka. Po dwóch lub trzech kwadransach (dobrze go rozumiem, tu czas płynie inaczej) przynosi książkę i 2 płyty. Rezygnuje z jednej, książkę musi mieć - swoją drogą ładne wydanie "Władcy Pierścieni". Ja też już wybrałam, więc udajemy się do kasy. Płacę za wszystko. Nie dlatego, że jestem ciocią i muszę. Płacę, bo lubię płacić za książki i muzykę. K. robi wielkie oczy, a w odpowiedzi na moje "Daj spokój..." słyszę za sobą "Ale ciociu, przecież ja mam pieniądze!".

W drodze powrotnej przeprowadzamy inspirującą rozmowę na temat:
1) lektur szkolnych (podobają mu się wybiórczo, zupełnie jak mi w jego wieku - narzucanie czegokolwiek do dziś rodzi we mnie bunt; gdy książka mu się nie podoba, a musi ją znać, słucha audiobook'a);
2) muzyki - fascynuje go różnorodność gatunków, tak samo jak ludzi i ich charakterów; rozmawiamy o ewolucji ludzkich gustów, nie wyrokując jednak, co jest właściwe, a co nie.
Mnie natomiast fascynuje jego ogromna tolerancja. Jeśli Polska będzie miała takich obywateli za 20 lat, porzucę swoje marzenie o niekończącej się sieście na emeryturze w Hiszpanii.

W domu K. natychmiast rozpakowuje płytę. "Równonoc. Słowiańska dusza" Donatana. Co nieco wcześniej obiło mi się o uszy. Posłuchaliśmy Donatana, po czym on zaproponował, żebyśmy posłuchali także moich płyt.
I tak słuchaliśmy oboje uroczej Melody Gardot i Siesty 4 - ja przy mojej zielonej herbacie, K. przy Ince z mlekiem (zupełnie nieznudzony!), aż zrobiło się późno. Na moją prośbę udał się posłusznie do łóżka, zabierając ze sobą książkę.

Podnoszę wzrok znad monitora i widzę, że jeszcze nie usnął, nadal przewraca strony.

JA: K., czytasz..?
K.: Nie, ciociu, zanim zacznę, muszę ją, no wiesz, poczuć.

Teraz już śpi, więc ciii...

piątek, 22 lutego 2013

In your eyes

W pracy.
K.: Wiesz, bo ty wydajesz się być taka zdecydowana.
JA: No, tak jest. Chyba, że muszę wybrać jogurt w supermarkecie.  

sobota, 16 lutego 2013

Blueberry nights

To czas, kiedy słucham i nie mogę przestać; gdy doba jest za krótka, by zrobić coś dla siebie; gdy bardzo zmęczona, zrezygnowana, ale równocześnie przeszczęśliwa kładę się do łóżka, a mój budzik mówi: "Do alarmu pozostało 4h20". Po kilku godzinach (minutach? "to już? dopiero się położyłam...") wstaję do pracy. Moje zwłoki przemieszczają się w półśnie od łazienki do kuchni, zahaczając o szafę i toaletkę (tu zatrzymuję się na dłużej - przemysł kosmetyczny jest mi bardzo wdzięczny). Śniadanie? Za bardzo cenię swój sen. Kawa? Tak, kawa. Jedna w domu, natomiast w pracy o 10 mam już za sobą trzecią - to wtedy naprawdę się budzę.
Przed wyjściem szybki rzut oka na postać w lustrze: włosy - świeże, jak co dzień (nie z chęci, a z przymusu), rozpuszczone bądź związane, tertium non datur o 7 rano; makijaż - bez szaleństw, czasem w śladowej ilości, reszta po drugiej kawie w pracy (każdego ranka pojawia się kilka krótkich refleksji, niczym natrętna mucha - "jeśli Mac nie radzi sobie z twoimi cieniami pod oczami, to nie ma już dla ciebie ratunku, mała"); strój - lekko biur(w)owy, ale bez przesady, żadna tam garsonka, ale i nie fluo top ("swoją drogą, mogłabyś częściej używać żelazka, ale powtarzasz do znudzenia, jak bardzo cenisz swój sen; wszyscy to już doskonale wiedzą, a jeśli jakimś cudem jeszcze nie, to wystarczy, że na ciebie spojrzą; wiem, wiem, nie jesteś z tych, które prasują ścierki kuchenne, ale, na Boga, mogłabyś czasem, cokolwiek!").
Komunikacja miejska, którą uwielbiam, pomimo kilku niedogodności (wiele bodźców, tego potrzebuję - coś w stylu oglądania telewizji w trybie mute, czytania i słuchania muzyki jednocześnie). Praca, w której pracuję. Temat-rzeka. LUDZIE (bo nie samą pracą żyje człowiek) i ludzie.

Jagodowe noce.


PS. Celowo z panią Jones na zdjęciach - bo to piękna kobieta jest.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Friend or foe?

Brzydzę się hipokryzją. Brzydzę się ludźmi, którzy potrafią wszystko udawać. Styczność z tym gatunkiem powoduje u mnie niemal fizjologiczną reakcję obronną - mam ochotę zwrócić obiad, by zatrzeć wspomnienie fałszywych uśmiechów.
Do przyjaciół natomiast przywiązuję się dozgonnie. Odczuwam ich ból tak samo mocno, jak radość. Tęsknotę odchorowuję. Taka słodko-gorzka transakcja. Kantor emocji, handel empatią, barometr zysków i strat. Bilans - zazwyczaj na zero.

piątek, 8 lutego 2013

Make love, not war

Z poradnika cioci Blu.

Po głębszych przemyśleniach (tak, to znowu Twoja wina, w dodatku znowu tak późno) stwierdzam, co następuje:


  1. Rób to, na co masz ochotę. Żyj, ale, na Boga, daj też pożyć innym.
  2. Na pewno masz coś, co cię napędza - fantastycznie. Różnie to nazywają, celem, inspiracją, zboczeniem, nieważne! Jeśli najlepiej sprzątasz chałupę przy Britney Spears - rób to; jeżeli po przeczytaniu kolejnej strony Grey'a masz ochotę bzyknąć się na tylnym siedzeniu samochodu na parkingu pod Ikeą - zrób to po stokroć. Mało istotne, co to będzie - jazz, Coehlo, disco-polo czy fascynacja torsem Oliviera Janiaka. Ty masz poczuć, że żyjesz, ba, CHCIEĆ WIĘCEJ.
  3. Bądźmy tolerancyjni. Różnorodność to jedna z najpiękniejszych cech tej planety.
  4. Nie marnujmy czasu na pierdoły. Albo marnujmy. Whatever. Patrz wcześniejsze punkty.
Kochajmy się.

środa, 6 lutego 2013

Like a prayer

Czy w mojej lokalnej parafii zorganizowano jakąś specjalną akcję pt. "Bóg cię kocha", o której nie wiem? Pytam, gdyż wg planu obchodu osiedla, zamieszczonego przezornie na drzwiach klatki schodowej, ksiądz przyjdzie z wizytą, owszem, w Walentynki. Nie to, że zamierzałam jakoś gwałtowanie manifestować swoje uczucia tego dnia, ale... seriously?


piątek, 1 lutego 2013

Only you know me, vol. II

Czas pożegnać się z N., umawiamy się na następny raz.
JA: Dobrze, przyjadę do ciebie na noc, nagadamy się, wypijemy wino...
N.: Super, tylko wiesz, że ja wolę wódkę.
JA: No tak, w sumie ja też.

Dziewczyny ze wschodu.