poniedziałek, 3 czerwca 2013

Feelin' the same way

Od jakiegoś czasu, a może od zawsze, nie wiem, jestem wrażliwa na zapachy. Kojarzę ludzi z zapachami, zapachy z konkretnymi ludźmi - i nie mówię tu wyłącznie o perfumach. Chodzi głównie o zapachy... codzienności? Życia? Brzmi banalnie, a niech tam, brnijmy więc w banał. Jedni pachną wiatrem, świeżym praniem, dzieckiem, tytoniem, kawą, snem i pościelą, całkiem przyjemnie. Nie do zniesienia natomiast są dla mnie wszelkiej maści słodycze, wanilie, to koszmar upalnego lata w komunikacji miejskiej. Pominę tu bardziej oczywiste powody nieprzyjemnych doznań węchowych, gdyż mam zbyt wybujałą wyobraźnię, poza tym niedawno zjadłam (nie, Ewa, nie przysyłaj mi naklejek z napisem, jak bardzo byłabyś ze mnie dumna, gdybym nie zjadła tego, co zjadłam o tej porze!).

Zapach albo dodaje, albo ujmuje danej osobie, to oczywiste. Oczywiste jest także to, że większość z nas czymś pachnie, lepiej lub gorzej, czysto subiektywnie oceniając. Dlatego tym bardziej byłam zaskoczona, gdy kiedyś poznałam osobę, która nie pachniała dosłownie niczym. Niczym. Ciężka sprawa dla kogoś takiego jak ja, gdy nie można zidentyfikować człowieka po zapachu, którego faktycznie... brak. Już nigdy więcej nie spotkałam tak bardzo "neutralnej" zapachowo osoby, co ciekawsze, o tak barwnej osobowości. Doprawdy, zaskakujące.

niedziela, 12 maja 2013

Ain't no sunshine

Czasem dławi mnie coś niepokojącego. Niepokojącego, bo nieznanego, więc nie wiadomo, jak pozbyć się tego uczucia. Wtedy żałuję, że wstałam, dlatego kładę się znów, po czym, zirytowana swoją bezczynnością, podnoszę się. Energii brak, na cokolwiek, jednocześnie rośnie frustracja związana z brakiem jakiejkolwiek aktywności i poczuciem trwonienia czasu. Odczuwam mdłości. Czuję się, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze.  Podejrzewam, że nie ma na to cudownej pigułki - trzeba przeczekać, co też robię. Tak więc tkwię w tej poczekalni, czekając właściwie nie wiadomo na co. Miejmy nadzieję, że się zdarzy. Czymkolwiek by nie było.

piątek, 12 kwietnia 2013

One day, someday

Miejsca, których nie zobaczę. Ludzie, których nie poznam. Decyzje, których nie podejmę. Rzeczy, których nie zrobię. Wszystko to, to taka prywatna, realistyczna lista marzeń nie do spełnienia. Marzeń, których główną zaletą jest to, że zapewne całe życie spędzą w poczekalni mojego umysłu, w szufladkach z etykietami "strach pomyśleć, co by było, gdyby" i "za piękne, by mogło być prawdziwe". Niemniej jednak lubię o tym myśleć, bo czym byłyby marzenia, gdyby wszystkie się spełniały?

wtorek, 19 marca 2013

Truly madly deeply

A gdy dorosłość powali cię na ziemię wiesz już, że nie ma odwrotu. Obudź się, beztroska nie istnieje od dziś w twoim słowniku. Wiesz, że nie ma rzeczy, które są wyłącznie czarne lub białe. Dowiadujesz się także, że dom jest tam, gdzie są ludzie, a nie wytapetowane ściany i wielki telewizor; że wraz z cnotą i szkolną legitymacją straciłaś dziecięcą naiwność; że najważniejszego nie kupisz za żadne pieniądze, których, notabene, nie masz, więc w sumie dobrze się składa.

Są w ogóle jakieś dobre strony dorosłości? - spytasz. Jakieś plusy? Są. Takie, które w zasadzie okazują się minusami. I odwrotnie. Żeby było śmieszniej. A kiedy już cię przeżuje i wypluje z niesmakiem w ustach, wtedy dopiero poczujesz, że naprawdę żyjesz.

Bo nic nie jest takim, jakim się wydawało do tej pory. Nawet wiosna jest zimą. Swoją drogą, cóż za uroczy zbieg okoliczności, nieprawdaż?

wtorek, 5 marca 2013

Love-hate relationship

Nie lubimy się ostatnio z koleżanką M. Ona albo milczy, albo zarzuca mnie potokiem dźwięków i słów. Ja natomiast słyszę, ale nie słucham. Ignoruję, boczę się, gniewam. Pakuję walizki, trzaskam drzwiami, właściwie od razu wiedząc, że wrócę, a ona mnie przyjmie. Jak zwykle, z otwartymi ramionami. Będziemy się przepraszać, obiecywać, że to już ostatni raz, nie wierząc tak naprawdę w ani jedno słowo. Taka śmieszna manifestacja sił, którą zazwyczaj przegrywam.

niedziela, 24 lutego 2013

Always look on the bright side of life

Fascynujące popołudnie. Z 12-latkiem. Wróciła wiara w ludzi i w to, co naprawdę istotne.

K. to dziecko (nastolatek!) jak każde inne. Lubi sport, rówieśników i wszystko, co zazwyczaj lubią chłopcy w jego wieku. Nie przepada za szkołą, słucha muzyki hip-hop, jest posiadaczem mp3-ki i fanem xboxa. 
I jest dla mnie idealnym towarzyszem!

W drogerii wykazuje anielską cierpliwość. Na pytanie, czy się nudzi, odpowiada, że nie i żebym sobie spokojnie pooglądała.

W spożywczym nie daje sobie wyrwać ciężkiego koszyka z rąk, pomaga wybrać organiczną, zieloną herbatę, a na moje "Idź, weź sobie coś słodkiego, parę rzeczy, co tam chcesz" przynosi landrynki za 2,29 zł. Nie daje się namówić na więcej choć wiem, że uwielbia słodycze.

W Empiku ginie między półkami. Ginie zupełnie jak ja! Nie, nie w dziale Gry. W dziale Książki, ewentualnie Muzyka. Ja przeglądam płyty. K. natomiast ma w portfelu 70 zł i zamierza je dobrze wydać. Kalkuluje. Decyzja jest ciężka. Po dwóch lub trzech kwadransach (dobrze go rozumiem, tu czas płynie inaczej) przynosi książkę i 2 płyty. Rezygnuje z jednej, książkę musi mieć - swoją drogą ładne wydanie "Władcy Pierścieni". Ja też już wybrałam, więc udajemy się do kasy. Płacę za wszystko. Nie dlatego, że jestem ciocią i muszę. Płacę, bo lubię płacić za książki i muzykę. K. robi wielkie oczy, a w odpowiedzi na moje "Daj spokój..." słyszę za sobą "Ale ciociu, przecież ja mam pieniądze!".

W drodze powrotnej przeprowadzamy inspirującą rozmowę na temat:
1) lektur szkolnych (podobają mu się wybiórczo, zupełnie jak mi w jego wieku - narzucanie czegokolwiek do dziś rodzi we mnie bunt; gdy książka mu się nie podoba, a musi ją znać, słucha audiobook'a);
2) muzyki - fascynuje go różnorodność gatunków, tak samo jak ludzi i ich charakterów; rozmawiamy o ewolucji ludzkich gustów, nie wyrokując jednak, co jest właściwe, a co nie.
Mnie natomiast fascynuje jego ogromna tolerancja. Jeśli Polska będzie miała takich obywateli za 20 lat, porzucę swoje marzenie o niekończącej się sieście na emeryturze w Hiszpanii.

W domu K. natychmiast rozpakowuje płytę. "Równonoc. Słowiańska dusza" Donatana. Co nieco wcześniej obiło mi się o uszy. Posłuchaliśmy Donatana, po czym on zaproponował, żebyśmy posłuchali także moich płyt.
I tak słuchaliśmy oboje uroczej Melody Gardot i Siesty 4 - ja przy mojej zielonej herbacie, K. przy Ince z mlekiem (zupełnie nieznudzony!), aż zrobiło się późno. Na moją prośbę udał się posłusznie do łóżka, zabierając ze sobą książkę.

Podnoszę wzrok znad monitora i widzę, że jeszcze nie usnął, nadal przewraca strony.

JA: K., czytasz..?
K.: Nie, ciociu, zanim zacznę, muszę ją, no wiesz, poczuć.

Teraz już śpi, więc ciii...

piątek, 22 lutego 2013

In your eyes

W pracy.
K.: Wiesz, bo ty wydajesz się być taka zdecydowana.
JA: No, tak jest. Chyba, że muszę wybrać jogurt w supermarkecie.  

sobota, 16 lutego 2013

Blueberry nights

To czas, kiedy słucham i nie mogę przestać; gdy doba jest za krótka, by zrobić coś dla siebie; gdy bardzo zmęczona, zrezygnowana, ale równocześnie przeszczęśliwa kładę się do łóżka, a mój budzik mówi: "Do alarmu pozostało 4h20". Po kilku godzinach (minutach? "to już? dopiero się położyłam...") wstaję do pracy. Moje zwłoki przemieszczają się w półśnie od łazienki do kuchni, zahaczając o szafę i toaletkę (tu zatrzymuję się na dłużej - przemysł kosmetyczny jest mi bardzo wdzięczny). Śniadanie? Za bardzo cenię swój sen. Kawa? Tak, kawa. Jedna w domu, natomiast w pracy o 10 mam już za sobą trzecią - to wtedy naprawdę się budzę.
Przed wyjściem szybki rzut oka na postać w lustrze: włosy - świeże, jak co dzień (nie z chęci, a z przymusu), rozpuszczone bądź związane, tertium non datur o 7 rano; makijaż - bez szaleństw, czasem w śladowej ilości, reszta po drugiej kawie w pracy (każdego ranka pojawia się kilka krótkich refleksji, niczym natrętna mucha - "jeśli Mac nie radzi sobie z twoimi cieniami pod oczami, to nie ma już dla ciebie ratunku, mała"); strój - lekko biur(w)owy, ale bez przesady, żadna tam garsonka, ale i nie fluo top ("swoją drogą, mogłabyś częściej używać żelazka, ale powtarzasz do znudzenia, jak bardzo cenisz swój sen; wszyscy to już doskonale wiedzą, a jeśli jakimś cudem jeszcze nie, to wystarczy, że na ciebie spojrzą; wiem, wiem, nie jesteś z tych, które prasują ścierki kuchenne, ale, na Boga, mogłabyś czasem, cokolwiek!").
Komunikacja miejska, którą uwielbiam, pomimo kilku niedogodności (wiele bodźców, tego potrzebuję - coś w stylu oglądania telewizji w trybie mute, czytania i słuchania muzyki jednocześnie). Praca, w której pracuję. Temat-rzeka. LUDZIE (bo nie samą pracą żyje człowiek) i ludzie.

Jagodowe noce.


PS. Celowo z panią Jones na zdjęciach - bo to piękna kobieta jest.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Friend or foe?

Brzydzę się hipokryzją. Brzydzę się ludźmi, którzy potrafią wszystko udawać. Styczność z tym gatunkiem powoduje u mnie niemal fizjologiczną reakcję obronną - mam ochotę zwrócić obiad, by zatrzeć wspomnienie fałszywych uśmiechów.
Do przyjaciół natomiast przywiązuję się dozgonnie. Odczuwam ich ból tak samo mocno, jak radość. Tęsknotę odchorowuję. Taka słodko-gorzka transakcja. Kantor emocji, handel empatią, barometr zysków i strat. Bilans - zazwyczaj na zero.

piątek, 8 lutego 2013

Make love, not war

Z poradnika cioci Blu.

Po głębszych przemyśleniach (tak, to znowu Twoja wina, w dodatku znowu tak późno) stwierdzam, co następuje:


  1. Rób to, na co masz ochotę. Żyj, ale, na Boga, daj też pożyć innym.
  2. Na pewno masz coś, co cię napędza - fantastycznie. Różnie to nazywają, celem, inspiracją, zboczeniem, nieważne! Jeśli najlepiej sprzątasz chałupę przy Britney Spears - rób to; jeżeli po przeczytaniu kolejnej strony Grey'a masz ochotę bzyknąć się na tylnym siedzeniu samochodu na parkingu pod Ikeą - zrób to po stokroć. Mało istotne, co to będzie - jazz, Coehlo, disco-polo czy fascynacja torsem Oliviera Janiaka. Ty masz poczuć, że żyjesz, ba, CHCIEĆ WIĘCEJ.
  3. Bądźmy tolerancyjni. Różnorodność to jedna z najpiękniejszych cech tej planety.
  4. Nie marnujmy czasu na pierdoły. Albo marnujmy. Whatever. Patrz wcześniejsze punkty.
Kochajmy się.

środa, 6 lutego 2013

Like a prayer

Czy w mojej lokalnej parafii zorganizowano jakąś specjalną akcję pt. "Bóg cię kocha", o której nie wiem? Pytam, gdyż wg planu obchodu osiedla, zamieszczonego przezornie na drzwiach klatki schodowej, ksiądz przyjdzie z wizytą, owszem, w Walentynki. Nie to, że zamierzałam jakoś gwałtowanie manifestować swoje uczucia tego dnia, ale... seriously?


piątek, 1 lutego 2013

Only you know me, vol. II

Czas pożegnać się z N., umawiamy się na następny raz.
JA: Dobrze, przyjadę do ciebie na noc, nagadamy się, wypijemy wino...
N.: Super, tylko wiesz, że ja wolę wódkę.
JA: No tak, w sumie ja też.

Dziewczyny ze wschodu.

wtorek, 29 stycznia 2013

Only you know me, vol. I

Spotkanie z Przyjaciółką. Z N. znamy się od 7 roku życia, szmat czasu.
Jak zwykle, w krótkim czasie staramy się opowiedzieć sobie najważniejsze minione wydarzenia.

Rozmowa schodzi na pracę.
JA: Wiesz, ci ludzie... Zero bezinteresowności, empatii, jak w korpo. Wydawało mi się, że jestem wyrozumiała i tolerancyjna, ale ta robota sprawiła, że stałam się taka zasadnicza... Nie mogę się nadziwić, jak otoczenie zmienia człowieka!
N. (ze stoickim spokojem): Zasadnicza? A to nie, to nie praca, zawsze taka byłaś, odkąd pamiętam.

Najciekawsze w tym wszystkim jest, że przy bliższym poznaniu zamieniam się w nadopiekuńczą wariatkę. A taki tam upierdliwy sposób okazywania sympatii. Kto by pomyślał...
 

środa, 23 stycznia 2013

Give me more, darling!

W planach była długa, relaksująca kąpiel z połową zasobów pobliskiej drogerii. Przez pewną pannicę jest już za późno na pełną realizację założeń (co nie znaczy, że będę chodzić brudna, co to, to nie!) - pozostaje mi szybki prysznic.
Wygląda na to, że jutro także nie będę zrelaksowana. Fuck yeah.

sobota, 19 stycznia 2013

Breakfast in America

Wizyta Gości. Rano niemiłosierny ból głowy z wiadomych powodów, sama jestem sobie winna.

Spałam kilka godzin, ale muszę wyjść, bo jestem umówiona. Uczynny Gość proponuje mi kanapkę. Zamiast zdrowego śniadanka mam ochotę strzelić sobie w łeb.

czwartek, 17 stycznia 2013

Addicted

Jestem na głodzie - to więcej, niż pewne. Nikotynowym. Oprócz ogólnego rozdrażnienia (czyt. permanentnego wkurwu) bywa mi niedobrze, poza tym bolą mnie narządy, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Jeszcze trochę, a MS zostanie BMS, czyli byłym MS, daję słowo.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Insomnia

Nie mogę spać, chyba się starzeję. Poza tym coś ciągle gra w mojej głowie, jak niekończąca się jazzowa improwizacja, która zamiast ukoić, nie daje mi wytchnienia.

Śnie, wróć.